Ten miotacz to kolejny dowód na to, że potrzeba jest matką wynalazku. Zmorą I W.Ś. dla piechoty były druty kolczaste i karabiny maszynowe.
Rozstawianie zapór z drutu kolczastego z każdym rokiem wojny było coraz bardziej powszechne a za nimi rosła liczba karabinów maszynowych. Nie było mowy o tym by szybkim i zaskakującym atakiem zdobyć okopy przeciwnika bez usunięcia przeszkód z drutu kolczastego. Zanim zastosowano czołgi, próbowano wszelkich innych sposobów pokonywania takich przeszkód, od skrytych prób przecinania drutów przez podczołgujących się żołnierzy, po zmasowany ostrzał artyleryjski. Jeśli w porę nie usunięto przeszkód scenariusz zawsze był taki sam. Atakujący żołnierze grzęźli bezradnie na drutach kolczastych i stawali się celem zmasowanego ognia karabinów maszynowych.
Wynalazcy na całym świecie prześcigali się w wymyślaniu nowych sposobów niszczenia zapór z drutu kolczastego. Biura patentowe między innymi z tych powodów, lecz i ogólnie wielu potrzeb wojennych, pęczniały w szwach. Oto jeden z włoskich przykładów takiego patentu. Nazwano go Cantono Lanciaruote albo lanciaruote esplosive Cantono co odpowiednio można przetłumaczyć jako miotane koła Cantono lub miotane koła wybuchowe Cantono.
Była to katapulta mająca miotać dużych rozmiarów i stosunkowo ciężki dysk, tak, żeby potoczył się on maksymalnie daleko a jednocześnie nadawała ona dyskowi możliwie dużą prędkość obrotową. Na obwodzie dysku znajdowały się wypustki wyglądające nieco jak haki, bo też po części taką rolę miały spełniać. Pod hakami umieszczono ostrza tnące w nadziei, że wirujący dysk zdoła przeciąć część napotkanych drutów kolczastych. Gdyby napotkał zbyt dużo drutów miał się na nich swoimi wypustkami zawiesić, zaplątać i wybuchnąć, rozrywając napotkaną zaporę. Liczono na to, że strzelając kilka razy w jedno miejsce uda się pokonać głęboko rozstawione, kolejne zapory drutu kolczastego a ostatnie dyski wtoczą się aż do okopów wroga i tam wybuchną.
Do miotania dysków służyło coś na kształt rzymskiej machiny oblężniczej. Długie ramie ramię katapulty miało zostać wprawione w ruch dwoma sprężynami śrubowymi. Jednocześnie linki nawinięte z dwóch stron na oś obrotu dysku doczepione jednym końcem do podstawy katapulty, miały się rozwinąć powodując wprawienie w ruch wirowy miotany dysk. Wprawiony w ruch obrotowy dysk w oparciu o zasadę zachowania momentu pędu, miał zachować pierwotne położenie osi obrotu i upaść na ziemię ostrą krawędzią by potoczyć się dalej. Katapultę naciągano kołowrotem na który nawijano mocną linę przyczepioną końcem do ramienia.
Na papierze pomysł wyglądał dobrze i spotkał się z zainteresowaniem wojska. Było to tym bardziej cenne, że armia włoska cierpiała z powodu braku prochu. Musiano go oszczędzać, co spędzało sen z oczu sztabom, bo jak tu zmasowanym ostrzałem artylerii usuwać zapory z drutu kolczastego, gdy jednocześnie brakowało amunicji i musiano ją oszczędzać. Zmuszało to do wysyłania ludzi do cięcia drutów i tak powstała włoska legenda Guastatori z „kompanii śmierci” („compagnie della morte”). By wyjść z trudnej sytuacji zamówiono więc prototyp miotacza i rozpoczęto próby.
Niestety jak to mówią „pojawiły się schody”. W tym wypadku nie schody a doły, bo zapomniano o tym, że pole walki nie jest gładkie jak stół a już na pewno nie podczas walk w Alpach. Na dodatek zazwyczaj jest zryte lejami po wybuchach pocisków artylerii. Gdy więc rozpoczęto próby w realnych warunkach projekt upadł, bo w najlepszym wypadku udawało się pokonać pierwszy płot z drutu kolczastego. Przy uzyskanej małej efektywności zaniechano dalszego rozwoju.